Uszy Francesa, chociaż luźno opuszczone, nie przestały nawet na sekundę wyłapywać wszelkich niepokojących dźwięków z otoczenia. Podobnie niezmącony pozostał jego zmysł węchu. Nie był pewien, który z bodźców - zapach dzikiego kota czy może lekki szelest wywołany poduszkami jego łap lekko przesuwającymi się po podłożu - jako pierwszy dotarł do jego świadomości i ostrzegł go przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Chociaż koń postarał się nie dać tego po sobie poznać, był w stu procentach przygotowany na atak, kiedy ten nastąpił.
Poczuł ciężar kocura, kiedy cętkowane ciało wylądowało na jego zadzie. W myślach ocenił go na jakieś 8, może 9 kilogramów. Miał więc do czynienia z dość masywnym (jak na ten gatunek) osobnikiem. Następnym, czego doświadczyły były pazury drapieżnika, wbijające się w delikatne ciało na zadzie. Frances, już wcześniej na to gotowy, z mięśniami naprężonymi do skoku, wierzgnął dziko, usiłując zrzucić z siebie napastnika. Kot okazał się mocno wczepiony, a nagły ruch sprawił, że ześlizgnął się jedynie nieco, boleśnie orając przy tym kasztanowi grzbiet. Ogier postarał się przezwyciężyć ból i ponownie wyrzucił tylne kopyta w górę, wyginając się przy tym w łuk. Tym razem poskutkowało. Zwierzę oderwało się od niego i wywinęło w powietrzu fikołka. Zamiast jednak upaść na ziemię z głuchym łoskotem, z iście kocią gracją wylądowało na czterech łapach jakiś metr od ogiera, od razu szykując się do ponownego ataku.
Frances najszybciej jak zdołał odwrócił się przodem, uniemożliwiając stworzeniu ponowny skok na jego plecy. Zarżał dziko i stanął dęba, mając nadzieję, że odstraszy to napastnika. Kot, faktycznie, najeżył się i zasyczał wściekle, ale cofnął kilka kroków. Ogier wykorzystał te kilka sekund, by przyjrzeć się lepiej swojemu przeciwnikowi. Szybko doszedł do wniosku, że ma do czynienia z margajem, w dodatku całkiem sporych rozmiarów. Oszacował, że mógł mieć jakieś 70 centymetrów długości, licząc razem z ogonem na pewno ponad metr. Zdziwiło go to, gdyż z tego co wiedział, margaje żywiły się głównie małymi zwierzątkami i owocami. Ten najwyraźniej był niespełna rozumu, chory, albo przez samo piekło zesłany, że zdecydował się zaatakować właśnie jego - ogromnego parzystokopytnego. Frances nie miał jednak dostatecznie dużo czasu, by dłużej zgłębiać to zagadnienie, bowiem ocelot przystąpił do kolejnego ataku.
Z wrzaskiem, do jakiego tylko koty są zdolne, rzucił się naprzód i wpił zębami w lewą przednią nogę kasztana. Jego ruchy były zdecydowanie zbyt szybkie, by chociaż pomyśleć o jakimkolwiek uniku. Frances zorientował się, że jeśli chodzi o zwinność i prędkość reakcji, nie ma z kotem żadnych szans i, jeśli chce wyjść z tego spotkania bez większych strat, musi raczej postawić na swój rozmiar i siłę.
Poczuł, jak ostre jak szpikulce kły rozrywają mu skórę na pęcinie. Wydał z siebie rozeźlone kwiknięcie i, kiedy drapieżnik rozluźnił nieco nacisk szczęk, drugą nogą wymierzył mu potężne kopnięcie. Ocelot, trafiony w kark, przekoziołkował po raz kolejny, tym razem jednak zerwał się natychmiast i od razu rzucił z powrotem do szarży. Doskoczył do ogiera od przodu i byłby mu wgryzł się w szyję, gdyby Frances nie odskoczył w ostatniej chwili. Zęby i pazury drapieżnika, zamiast dopaść jego gardła, zsunęły się po jego piersi, zostawiając za sobą zaczerwienione ślady. Kasztan nie był w stanie stwierdzić, czy przecięły one skórę, ale martwienie się ewentualnym krwawieniem odłożył sobie na później. Margaj wylądował tuż pod jego kopytami, co zresztą wykorzystał skrzętnie, gniewnym tupnięciem miażdżąc kotu tylną łapę. Ocelot wydał z siebie kolejny wrzask i serią wściekłych ruchów zaatakował i tak już w nie najlepszym stanie będącą pęcinę. Jego posunięcia nie były już jednak tak skoordynowane i Frances poczuł, że może oto nadarza mu się okazja, by zakończyć tę walkę raz i dobrze. Starając się wyczuć moment, kiedy miotające się zwierzę znajdzie się w dogodnej w stosunku do niego pozycji, jeszcze raz kopnął go, wkładając w to tyle siły, ile tylko zdołał. Usłyszał dźwięk, jakby pęknięcie, a kot, który poleciał znowu kilka metrów, tym razem nie podniósł się tak szybko. Ogier obserwował go, jak leżał przez chwilę, oszołomiony. W momencie, kiedy już miał się zabrać za dobicie drapieżnika, tamten zerwał się nagle i rzucił do ucieczki, znikając zaraz w leśnym poszyciu.
Frances patrzył w ślad za nim, dopóki nie nabrał pewności, że tamten już nie wróci. Przymknął oczy, zmagając się z bólem, który wreszcie zaczynał do niego w pełni docierać. Adrenalina najwyraźniej z niego już zeszła. Szybko dokonał analizy strat. Ocelot porysował odrobinę jego grzbiet i pierś, najgorzej jednak miała się przednia noga. Kasztanowi ciężko było ocenić, czy obrażenia, jakich doznał rzeczywiście są poważne. Do tego przydał by mu się jakiś dobry medyk. Cóż, chyba takiego właśnie powinien teraz poszukać.
Z tą myślą opuścił tereny otaczające oczko wodne.
z/t